Poznaliśmy się z T. jakoś dwa miesiące temu. Byłam wtedy świeżo po klimatycznej relacji z kobietą, i byłam nieco wrogo nastawiona do faceta. Jednak pomyślałam: raz kozie śmierć. Najwyżej nic nie wyjdzie, a ja pogrążę się w bólu (bo nie ma bólu) i rozpaczy. Najpierw pisaliśmy mailowo. Dość krótko, bo może dwa dni. Potem poprosiłam o komórkę. I tak już następnego dnia przeszliśmy do SMS'ów, a jeszcze tego samego dnia odbyła się pierwsza rozmowa.
Moim takim małym wymaganiem jeśli chodzi o dominujące osoby, jest ich głos. Musi być głęboki, wyrazisty. Taki, któremu pozwolę wydawać mi polecenia, rządzić mną. Któremu po prostu nie brakuje nic do władczości. Bardzo spodobał mi się głos T. Jest idealny.
Później wszystko potoczyło się w dość prędkim tempie. Zaufałam T., chociaż były z tym niemałe problemy z powodu moich nieprzyjemnych wspomnień. Zaczęło się niewinnie, tak, jak każdy początek wygląda: małe zadania, wprowadzenie zdjęć, itp. Wspominałam już, że to byłą tylko wirtualna znajomość? Nie planowałam przenosić jej do reala.
Między mną a T. jest dość duża różnica wieku, bowiem ponad 10 lat. Nie zmienia to faktu, że na dzień dzisiejszy kochamy się mocno.
Po około sześciu tygodniach znajomości zdecydowaliśmy się na spotkanie. Mieszka paręset kilometrów ode mnie, więc to było sporawe wydarzenie, bowiem już wcześniej było jasne, że nie będziemy się widzieli na żywo często.
Cały tydzień przed spotkaniem miałam bardzo zapracowany. W szkole goniły terminy, wszyscy nauczyciele robili sprawdziany przed długim weekendem majowym - czasem naszego spotkania. Nie miałam czasu więc rozmyślać za bardzo nad tym, co będzie, jak będzie, gdzie będzie i czy w ogóle będzie. Dopiero wieczorem, na dzień przed, zaczęłam się denerwować.
Przyjechał w sobotę, nieco spóźniony przez korki - około czternastej. Wyczekiwałam tej chwili już od dziewiątej, siedząc jak na szpilkach. Byłam tak podekscytowana, zdenerwowana, podniecona jednocześnie, a te wszystkie emocje wylewały się ze mnie, tworząc plamę w majtkach. Tym faktem byłam co najmniej podirytowana - jeszcze go nie zobaczyłam, a już moknę jak zakonnica na myśl o gołym torsie. Celowo wyszłam z domu troszkę później niż powinnam - nie chciałam być przed czasem. Chciałam, by czekał.
Stał przy samochodzie. Pierwsze, co zobaczyłam, to jego buraczkowe trampki. Widziałam już je na zdjęciach, które mi przysyłał. Udawałam, że przeglądam telefon, by mieć czas na zanalizowanie sytuacji. Kątem oka go obserwowałam, gdy szłam w jego stronę.
Ubrał się na luzie - w dżinsy i bluzę. Widziałam, że uśmiecha się pod nosem, widząc mnie, wpatrzoną, jak zwykle, w mały ekranik komórki. W końcu podeszłam do niego. Przywitaliśmy się jakoś, już nie pamiętam jak. I zaproponowałam szybko, byśmy już wsiedli do samochodu, żeby nas ktoś nie zobaczył. Tak też uczyniliśmy.
Uzgodniliśmy, że pojedziemy do Krakowa. Nie miałam konkretnych planów na ten dzień, on też. Myśleliśmy, że się samo wymyśli. Tak na spontanie najlepiej. W Krakowie nie działo się klimatycznego praktycznie nic. Jedynie w kinie, gdy on kładł rękę na moim udzie i karmił mnie popcornem. Udawałam, że nie chcę, tylko po to, by zmusił mnie do tego. I udawało mu się. A ze mnie coraz bardziej ciekło...
Po filmie (z którego nic nie pamiętam ;)) T. odwiózł mnie do domu, a sam pojechał do hotelu. Mieliśmy się spotkać dopiero następnego dnia. A ja już tęskniłam za jego bliskością, jego zapachem i władczością.
Kolejny dzień rozpoczęłam ja - wyjątkowo obudziłam się wcześniej i zadzwoniłam do niego. Wstał, ogarnął się, i już po 20 minutach czekał na mnie w umówionym miejscu. Tym razem musiałam czekać tam na niego z dziesięć minut - kobieta kontrastów ze mnie.
Pojechaliśmy do niego, do hotelu. Tam zrobił nam śniadanie. Przyznam, że było przepyszne! Zjadłam ze smakiem, ale nie dałam rady wszystkiego. Potem przełożył mnie przez kolano i zaczął odpytywać ze wzorów z fizyki. Oczywiście pomyliłam się kilka razy, a on karał to klapsami (niezbyt mocnymi - jak dla mnie). Ale od razu zrobiło mi się mokro, a on przyznał, że pachnę bardzo dobrze. Było to moje pierwsze lanie na kolanie w życiu. Nigdy wcześniej nie dostałam w tyłek, a tym bardziej nie przez kolano, nie przez faceta i nie klimatycznie. Ale przyznam, że bardzo, bardzo mi się spodobało. Kiedy próbowałam się wyrwać - on mocno mnie trzymał, nie pozwalając na zbyt duże ruchy. Byłam w ubraniach - jeszcze, bo od następnego razu wprowadzamy elementy rozbierania - ale i tak czułam wszystko dokładnie. Trochę pojęczałam. Musiałam liczyć za każdym razem, gdy się pomyliłam - pięć pasów na każdy błąd.
Potem, szczerze, nie pamiętam co robiliśmy. Wiem, że około 11 wyjechał do swojej rodziny i zostawił mnie samą w tym hotelu na 7 godzin! Nudziło mi się strasznie. To była moja decyzja, żeby zostać, ale już po godzinie chciałam być przy nim. Tęskniłam strasznie. Pisałam do niego z wyrzutami, że mnie tu zostawił, jak psa suczkę.
Po jego powrocie, od razu kazał mi klęknąć w kącie za moje niezdecydowanie, czego nienawidzi u kobiet. Nie chciałam tego.
- Idę do łazienki. Jak wrócę, masz tu klęczeć. - Zrobił mi przytulne miejsce w kąciku, odsunął nieco stół i fotel. Było to miejsce tuż przed łóżkiem. Gdy wrócił, a ja klęczałam, zarumieniona, mógł się walnąć w poduchy i się gapić na mnie. Jednak nie zrobił tego.
- Głową do ściany i bądź wyprostowana, a nie siedź na piętach - zarządził. Troszkę ponarzekałam i wykonałam polecenie. Czułam upokorzenie, ale i tak wyciekało ze mnie. T. rozwalił się na łóżku, a gdy chciałam odwrócić głowę, by na niego spojrzeć, bo się stęskniłam, kazał mi wrócić do poprzedniej pozycji. Mówił przy tym, że nie lubi niezdecydowania u kobiet i że zachowałam się skandalicznie.
Po tym pozwolił mi wstać, położyć się na łóżku i mocno mnie przytulił.
W tym dniu zostałam u niego na noc, chociaż mocno się denerwowałam, czy podczas snu nic mi nie zrobi. Ale moje lęki okazały się niepotrzebne - T. to dojrzały, odpowiedzialny facet, który nie chce mnie skrzywdzić, dla którego moje dobro jest ważne.
Było mi bardzo dobrze leżąc przy nim, tuląc się do niego a potem budząc się u jego boku. Nigdy nie spałam z facetem - wiem, wiem, jestem zielona w tych sprawach, ale już się tłumaczę. Przez jakiś czas myślałam, że jestem lesbijką i chciałam klimatu tylko z kobietami (zawsze była to relacja wirtualna, nigdy nie spotkałam się z żadną). Jednak po poznaniu T. wszystko mi się odmieniło, a cały świat zmienił się o co najmniej dziewięćdziesiąt stopni. Pokochałam go. Mojego pierwszego prawdziwego faceta.
Mojego Pana.
Kolejne dni zlewają się w mojej pamięci w jedno. Nauczył mnie całować się - na początku miałam opory, jednak potem nasze usta niemal się nie rozłączały, a języki wirowały w magicznym tańcu. Podoba mi się niemęskość T., kiedy jest taki bezbronny podczas pocałunku, z zamkniętymi oczami. Chyba nie jestem typową kobietą, bo nie zawsze zamykam oczy, gdy się całuję.
Któregoś dnia po raz pierwszy byłam prawdziwym pieskiem. Chodziłam przy nodze, na smyczy zrobionej z paska (prowizorka, a jakże), skomlałam, piłam sok z miseczki, gryzłam jego majtki i aportowałam. Było bardzo miło. On sam stwierdził, że nie spodziewał się, że to tak fajnie wyjdzie. Poza tym dodał, że jeśli chodzi o lania, to wypinam się perfekcyjnie, już od pierwszego razu - cóż, widać jestem urodzoną uległą.
Chyba ostatniego, czwartego dnia, przełożył przez moją głowę pasek i nieco zacisnął, pozbawiając mnie lekko powietrza. Wie, że panicznie się tego boję, ale przy nim czułam się tak bezpieczna jak nigdy, więc nie oponowałam zbytnio. Poza tym, mogłam oddychać, tylko nieco ciężej. Chodziłam tak na czworakach, przy jego nodze. Musiałam to robić szybko i prężnie, żeby całkowicie nie odciął mi tlenu.
A zrobił to - gdy leżeliśmy, nagle zakrył mi usta dłonią i popatrzył głęboko w oczy. Powiedział, żebym nie panikowała i będzie głośno liczył do piętnastu. Nie chciałam tego robić, ale lekko mnie przymusił. Wzięłam głęboki oddech, a on zacisnął mój nos, pozbawiając mnie powietrza. Piętnaście sekund to dość mało i wytrzymałam bez problemu, jednak i tak, i tak nie lubię tego i chyba nigdy nie polubię. Najbardziej, czego się boję, to właśnie śmierci przez uduszenie, utopienie lub pogrzebanie żywcem.
Na spotkaniu jeszcze wzięłam główkę jego penisa w usta. Pierwszy raz w życiu, na pierwszym spotkaniu. Smakowała jak przesolony kurczak. Potem, w ostatnim dniu, kiedy związał moje ręce z tyłu i prowadził mnie za włosy po pokoju tak, że musiałam chodzić na palcach, w łazience kazał mi klęknąć i jeszcze raz wziąć do buzi. Trochę się opierałam, ale głównie dlatego, by mnie zmusił. Włożyłam do ust nieco więcej niż samą główkę, ale szybko wyjęłam.
T. i tak chyba jest zadowolony, że już na pierwszym spotkaniu zrobiłam to. Mimo, że do prawdziwego loda jeszcze daleko, to przecież liczą się tez starania i chęci, czyż nie?
Pozwoliłam mu włożyć rękę w moje majtki. Pieścił mnie, mocno wkładał we mnie palce, a ja czułam się jak w niebie.
Uwielbiam, kiedy leżę jakoś wypięta, czy to w jakiejś dziwnej pozycji, gdy on leży, a ja przekładam mu się przez brzuch, by po coś sięgnąć, a on niespodziewanie mnie zatrzymuje w tej pozycji, taką wypiętą, i głaszcze mój tyłek, moją kobiecość przez spodnie, czy to normalnie, gdy się wypinam do lania na łóżku, w ten mój perfekcyjny sposób, uwielbiam wtedy, gdy on właśnie dotyka mnie, mojego łona, mojej pupy, głaszcze, pieści, odrywając mnie od rzeczywistości, wznosząc do nieba. Uwielbiam jego dotyk, czasem delikatny, czasem ostry i wulgarny. On zawsze wie, czego ja chcę.
Podczas naszego spotkania mieliśmy oglądać filmy - i filmy leciały. Chyba z piętnaście. Ale z żadnego nie pamiętam nic.
Po co to piszę? Zamierzam opisywać naszą codzienność, moje zadania, nasze relacje. A niedługo kolejne spotkanie, więc będzie co opisywać! Mam nadzieję, że się wam spodoba.